Park w maju jest czynny od godz. 9:30, przy czym jeśli nie
jesteśmy gośćmi hotelowymi Disneya, to z atrakcji parku możemy korzystać
dopiero od godz. 10:00.
Bilety można zakupić poprzez stronę parku, jak również poprzez polską stronę Parkmania, gdzie oczywiście zaletą jest płatność w PLN.
Disneyland mnie trochę rozczarował. W porównaniu z innymi
parkami rozrywki, jakie było mi dane odwiedzić Disneyland wypada blado. Jest
mały powierzchniowo porównując w konkurencją. Bark wysokich i wykręconych
kolejek. Podczas naszej obecności w parku, było dość mało osób, nie wiem czy
powodem był 1 maja, czy lodowaty wiatr, czy generalny spadek turystów z powodów
zagrożenia terrorystycznego.
Ale miało to swoje dobre strony widoczne w braku
kolejek do poszczególnych atrakcji. Najdłużej stałyśmy w kolejce do
samochodzików ok pół godziny.
Ale w razie długaśnych kolejek można przy najbardziej
obleganych atrakcjach wydrukować sobie fastpass. Polega to na tym, że do
specjalnie oznaczonej maszyny zlokalizowanej w pobliżu wybranej atrakcji,
wkłada się bilet wstępu do parku i po sekundzie wyskakuje bilet z przedziałem
czasowym, w którym należy zgłosić się do oddzielnej kolejki. Fastpass pozwala
na skorzystanie z danej atrakcji w konkretnym przedziale czasowym, ale bez
konieczności odstania np. 2 godzin w normalnej kolejce. Przy długim oczekiwaniu
pewnie warto z tego skorzystać. Podczas naszej wizyty nie było takiej
konieczności, bo do najbardziej nas interesującej kolejki Space Mountain
czekałyśmy maksymalnie 15 minut.
Pozostałe fajne kolejki Big Thunder Mountain I Peter
Pan’s Flight były czasowo w remoncie :(
W krainie Advetureland, od której
zaczęłyśmy zabawę pierwszą przejażdżkę zafundowałyśmy sobie kolejką Indiana
Jones.
Plaża piratów była nieczynna :( Na Piratów z Karaibów
nie poszłyśmy, bo można stamtąd wyjść mokrym, a wiał lodowaty wiatr.
Szybko wiec opuściłyśmy ten land na rzecz
Discoveryland.
Dość długo szukałyśmy Star Tours, która jak się okazało, będzie dostępna
dopiero w 2017 r.
Zachwyciła nas Space Mountain, która już od
początku wystrzeliwuje pasażerów w obłokach pary z pełną mocą w górę, aby potem
pędzić w ciemnym kosmosie.
Raz nawet udało się nam usiąść w pierwszym rzędzie,
więc wrażenia pierwszorzędne!
Po ok. 20 min oczekiwania postrzelałyśmy
laserem w Buzz Lightyear Laser Blast.
Ponieważ zmalał do 30 min czas oczekiwania na samochodziki to grzecznie stanęłyśmy w kolejce.
Przez zamkowy dziedziniec, na którym pełno kramików
z Disnejowskimi różnościami,
Trafiłyśmy do dość spokojnej krainy Fantasyland.
I stanęłyśmy w długaśnej kolejce w
pawilonie księżniczek. Właściwie nie wiedziałyśmy, czego się spodziewać po
dotarciu do mety. Trochę tu straciłyśmy czasu, a finalnie okazało się, że można
wybrać żywą księżniczkę, z którą koniecznie „mała księżniczka” chce się
zobaczyć, uściskać czy pogadać. Trafiłyśmy do Arielki.
Najbardziej jednak podobały się nam parady,
jakie przechodziły przez park. Oczywiście najfajniejsza była główna parada o
godz. 17:30.
Ceny w parku niestety potrafią zrujnować
portfel. Przykładowo cena jedzenia 2 zestawów, na które składały się 2x sałatka
warzywna, 2x pizza Royale (ala szynka, pieczarki, oliwki), 2x napój, 2x sałatka
owocowa - 30 euro – smak bardzo przeciętny.
Po prawie 12 godz. w parku, wiem, że przeszłam każdy jego
zakątek i park, jako atrakcja nie powalił mnie na kolana. Tylko ten różowy
zameczek, niezmiennie wywołuje u mnie magię w serduchu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz