Od rana kapie z nieba i wieje, temperatura też pozostawia wiele do życzenia, a my mieliśmy plan na basen!
Lekka
modyfikacja planów i wjeżdżamy kolejką na górkę Seefelder Joch w naszej
miejscowości. Ceny różne zależne od wybranej opcji.
Można wjechać różowym pociągiem do Rosshütte i tutaj spędzić
resztę dnia opalając się na leżaczku wśród alpejskich krówek z uroczymi
dzwoneczkami. Można też wjechać jeszcze wyżej kolejką linową Seefelder Jochbahn
lub Härmelekopfbahn.
My wybraliśmy opcję w jedną stronę. Najpierw różowym
pendolino pędzimy i to dosłownie po szynach, a ostatni odcinek pokonujemy
wąziutkim wagonikiem kolejki linowej.
Ku naszemu zaskoczeniu, w tej chwili chmury się rozstępują i dość sprawnie przelewają przez grań, na której stoimy, ukazując nam mamy piękne widoki na nasze miasteczko i okolicę.
Ku naszemu zaskoczeniu, w tej chwili chmury się rozstępują i dość sprawnie przelewają przez grań, na której stoimy, ukazując nam mamy piękne widoki na nasze miasteczko i okolicę.
Po „morderczym” ;) zejściu siadamy na pifku na tarasie Rosshütte.
Słonko grzeje, alpejskie milki dzwonią dzwoneczkami i jest pysznie. I co z tego że talerz frytek kosztuje prawie 7 euro, a pifko ponad 4? Jest cudownie!!! )
Dlatego nie spieszymy się z opuszczeniem tego miejsca.
Koniec końców ruszamy w stronę jeziorka, które obchodzimy dookoła.
Następny przystanek na zasłużone pifko lub mrożoną kafkę w kolejnym, schronisku mijanym po drodze.
Jak zwykle schronisko z placem zabaw dla dzieci. Niestety nie pamiętam nazwy.Pozostałą część drogi do miasta, każdy wybrał według swoich preferencji,
jedni nartostradą
inni trasą dla nart biegowych
koniec końców każdy trafiał w końcu do miasta
Piękne widoki!
OdpowiedzUsuńMogę się tylko zgodzić :)
OdpowiedzUsuń