Dzisiaj dzień lajtowy, relaksowy, nigdzie daleko się nie ruszamy. Ale wyczaiłam w necie, że całkiem niedaleko od naszej miejscowości jest letni tor saneczkowy liczący sobie ponad 2 km! Pakujemy się wiec do auta i ruszamy. Na miejscu jestem nieco zdziwiona, bo atrakcja fajna, a parking prawie pusty, kolejki po bilety żadnej. Kupujemy wiec bilety po 5,70 E i wjeżdżamy dość prehistorycznym wyciągiem na górę. Wejście na tor saneczkowy nie jest przez nikogo nadzorowane, każdy sam bierze sanki, ustawia na torze i sam decyduje, kiedy ruszyć w dół. Na kilku zakrętach miałam mieszane uczucia, czy aby nie wypadnę z toru. I moje obawy nie były bezzasadne, bo wjeżdżając ponownie na górę byliśmy świadkami wypadnięcia sanek z toru. Tatuś chciał zaszaleć z córcią, ale coś się nie udało i na dole oboje byli opatrywani. Tatuś miał nieźle zdarty łokieć i nogę, wiec czasem trzeba chyba przyhamować.
Zdjęć nadal nie mam, za to mam filmik z wjazdu z widokami na
okolicę i tor.
Jeżdżąc od tygodnia tutejszymi drogami, w jednym z miasteczek zaraz przy granicy z Niemcami, wypatrzyliśmy sklep/muzeum ze starymi autkami.
Jak się okazało starszy pan, pasjonat motoryzacji odrestaurowuje stare zniszczone modele i wystawia do sprzedaży w swoim sklepie.
Mi najbardziej się podobało się ten morski środek :)
Resztę dnia szwendaliśmy się po uliczkach pięknego jak dla mnie Seefeld.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz